piątek, 12 października 2012

Indie 2012 - Tydzień 6.

02.10.2012
Urodziny Ghandiego czyli święto narodowe w Indiach. Po 14h jazdy trafiłyśmy w końcu do naszego kochanego Chandigarhu, szybciutko do Swastik po pieniądze i czyste ciuchy, żeby zdążyć na jakiś normalny bus do Patiali. Około godziny 14 byłyśmy na miejscu a tu, w szkole obchody rocznicy ślubu dyrektora. Chciałyśmy się jak najszybciej wynieść. Wzięłyśmy prysznic i wyszlysmy coś zjeść.Wróciłyśmy akurat na próbę, przesiedziałyśmy godzinkę i wróciłyśmy do pokoju pracować nad projektem. Zostało już tylko kilka dni naszego pobytu w Indiach.

03.10.2012
Pierwsza połowa dnia minęła jak normalny dzień w szkole, zajęcia, zadania, zeszyty etc. Po zajęciach poszłyśmy na zakupy jedzeniowe, ponieważ obiecałyśmy dyrektorowi, że zrobimy dla niego kolacje/poczęstunek. Kupiłyśmy warzywka, znalazłyśmy jakieś przyprawy i zaczęłyśmy się bawić.


Wyszło super, duszona cebula i pomidory, oliwki, oczywiście roti i sos z ulicy. Ale dyrektor pomimo okazania, ze mu smakowało to powiedział, że dla niego to za mało (i dla jego kumpla, o którym nie mialysmy pojęcia, ze przyjdzie) i na szczęście mają kurczaka.. Mhm.

04.10.2012
Ostateczny dzień chodzenia po Patiali i kupowanie prezentów. W końcu musiałam kupić to wszystko co obiecałam innym, co chciałam kupić na prezenty. Szukanie idealnych bransoletek trochę zajęło. Odebranie punjabi suit, buszowanie wśród kolczyków, ostatni bananowy shake. W końcu również zdecydowałam się na hennę! Dzięki temu, że wcześniej ogarniałyśmy ceny z Menka to teraz wiedziałyśmy co ile kosztuje i nie dałyśmy się oszukać. Facet, który rysował mi na rękach był nieziemsko uzdolniony. Zero szablonów, leciał z głowy a jego ruchy były płynne i bardzo zdecydowane.


Niestety nie mam zdjęcia rąk, ale miałam pawie, kwiaty i jakieś inne dziwne rzeczy. Efekt - cudowny!



Gdy już zaczęło się ściemniać zawołałyśmy rykszarza, by zabrał nas do domu. I tak skończył się ostatni wieczór w Patiali.



05.10.2012
Piątek. Ostatni dzień w szkole, ostatni dzień w Patiali. Żal było mi rozstawać się z tym miejscem. Pakowanie się do walizki, zbieranie wszelkich rzeczy oj trochę zajęło. Oczywiście żegnanie się z pracownikami ze szkoły i otrzymanie zaświadczenia o tym, że miałyśmy praktyki w szkole.
Pojechałyśmy do Swastik, tam byli tylko ludzie z Kolumbii, gdyż reszta naszych egipskich znajomych poleciała na Goa. Po początkowym wychilowaniu, pogadaniu i dowiedzeniu się, że dziś wieczorem idziemy na domówkę do jakiegoś Hindusa zebrałyśmy się do drugiego mieszkania, żeby zobaczyć co z naszymi walizkami. Okazało się jednak, że mieszkanie jest zamknięte. Na klucz. Bo tam mieszkali właśnie nasi Egipcjanie. Mhm... Noo, ale jak to, nasz kolumbijska koleżanka zapewniala nas, ze po ich wyjezdzie mieszkanie było otwarte! Spoko, Boris powiedział, żebysmy były spokojne, zadzwonią do Aiesecerów, oni do własciciela mieszkania i sie sprawa na pewno wyjasni. Przyjechalo dwóch chłopaków i kłótnia. Bo oni nie wiedzą kto zamknął, że na pewno nasi znajomi, my na to, że nie i tak w koło Macieju. Byłam strasznie zdenerwowana. Jutro mam wylot i nie mam swoich rzeczy, nie jestem spakowana! Zadzwonili jeszcze do kogoś, kto powiedział, że coś postara się poradzić. Mijały minuty nic sie nie działo. Lorena w końcu powiedziała, że mam sie nie przejmować, to moja ostatnia noc w Indiach, wiec mam sie zabawić, że to moja impreza pożegnalna, wiec mam sie wystroić i zabawić! Tak zrobiłam.
Ubrałam się w punjabi suit z chusta (dupatta), jutti, założyłam okrągły, ozdobny kolczyk do nosa. Wyglądałam pewnie na bardzo Indian wannabe Europejke, ale czułam sie dobrze. Przyjechali po nas Hindus i jego znajomi, zapakowaliśmy sie do samochodów i pojechalismy do jego domu. Tam byli juz inni. Głównie nie-Hindusi. Gadaliśmy, śmialiśmy się, żartowaliśmy, śpiewaliśmy i tańczyliśmy. Czasami jakieś pary znikały w pokojach. Jakoś się złożyło, że zaczęłam rozmawiac z Borisem, jednak było glośno i wynieśliśmy się do ogródka. Okazało się, że jesteśmy bratnimi duszami :D podobne wspomnienia z dziecinstwa (te pozakulturowe), podobne spojrzenie na świat. Robiło się poźno. W pewnym momencie chłopcy postanowili pojechać po alkohol. Zabraliśmy sie wszyscy razem. Jedziemy poza miasto, w strone jakby lasu/parku. Bardzo podejrzane tereny. W końcu dojechaliśmy do blaszanego baraku w środku lasu, dookoła znajdowało sie dużo typków. Okazało się, że ciężko jest nocą/wieczorem kupić alkohol i to jest jedno z tych miejsc gdzie można. Przy czym zostaliśmy ostrzeżeni, żeby sie wychylac nawet czubka głowy. Bo mogą utu być tylko lokalni, tylko Hindusi. Chlopcy wrócili z whiskey i pojechalismy z powrotem na domówke. Wróciliśmy do Swastik bardzo późno. Prysznic i lulu.

06.10.2012
Po krótkim śnie trzeba było się ogarnąć i dostać do mieszkania! Samolot mam o 14 a wcześniej miał przyjechać po mnie Jaskirat! Na szczeście pojawił się jakiś koleś z kluczami, ja cała w nerwach a on spokojnie przegląda pęto kluczy. Prawie wyrwałam mu je z dłoni. Wpadłam, biegnę do pokoju a tam nie ma walizki! Ani mojej ani Radwy. Myślałam, że zejdę na miejscu, zaczęłam się trząść i łzy napłynęły mi do oczu, co teraz? Wpadłam w panikę a jej świadkiem był Boris. Nagle oświeciło mnie, że walizki mogą być w drugim mieszkaniu, równiez zamkniętym. Hindus znów robiąc łaskę otworzył kolejne drzwi. TAK, okazało się, że wszystko jest tam/ Zabrałam swoje rzeczy do Kolumbijczyków i zaczęłam przepakowywać wszystko. Miałam mniej niż godzinę zanim przyjedzie Jaskirat. Na szczęście reszta ludzi pomagala mi uciskać rzecze do walizek i toreb. Na pożegnanie Lorena puściła piosenkę:


Już zawsze będzie mi kojarzyć się z Indiami. Do tego Ana i Lorena dały mi pamiętniki do wpisania się, a od Borisa dostalam drewnianą żabę, która wydaje dzwieki kumkania po przejechaniu po jej grzbiecie drewniana pałką. Ubrałam się w kamiz, dupatte i jutti. Jaskirat uśmiechnął sie na mój widok i powiedział, ze wyglądam jak prawdziwa Hinduska ;) dobra, dobra. Przy samochodzie pożegnałam się z wszystkimi znajomymi i razem z Radwa zapakowałyśmy sie do samochodu. Radwe podwieźlismy pod Big Bazaar i to tam uściskałysmy sie po raz ostatni i poryczałyśmy. Nie do końca wierzyłam, że to naprawdę koniec, że moja przygoda z Indiami dobiega końca. W końcu dojechaliśmy na lotnisko. Doszliśmy do wejścia i tu musieliśmy się rozstać, gdyż wejścia na lotnisko strzegą panowie z bronią. Mimo, że Jaskirat chciał być ostrożny to wyściskałam go mocno. Panowie przyglądali nam sie bacznie. Dostałam od niego koperte z listem i adnotacją, że mogę ją otworzyć dopiero w Polsce. Łzy napłynęły mi do oczy i powiedzieliśmy sobie 'bye' gdy wchodziłam zaryczana straż patrzyła jeszcze bardziej podejrzanie. Oddałam bagaże, odprawiłam się. Przy kontroli sprawdzająca mnie Hinduska powiedziała, że mam śliczną henne i strój. W samolocie z Chandigarhu do Delhi poryczałam sie naprawde zdrowo. Za dużo emocji i wspomnień. W Delhi byłam głodna, rzuciłam sie na Badam Milk, odczekałam troche, bo musiałam czekać na lot z Delhi i poszłam do jakiegos baru jedzeniowego. Zamówiłam roti z paneer i chai. Potem udałam się do mojego gate'u, by dotrzeć do Europy. Ostatnie zdjęcia z Delhi:




Lot upłynął spokojnie, bez zakłóceń ani ekscytacji. Pooglądałam filmy, posłuchałam muzyki, przysnęłam. Przesiadka w Niemczech i fru do Krakowa. Na miejscu czekali na mnie ucieszeni rodzice. Matka rzuciła sie na mnie zachwycając się jak pięknie i koloro wyglądam. Dopiero po chwili 'Co ty masz w nosie? Coś ty zrobiła? Ze szkoły cie wyrzucą'. Ale jednak szczęście z mojego powrotu było ważniejsze.
I tak oto skończyła się moja przygoda z Indiami. Pierwsza ale nie ostatnia. Jestem tego pewna. Jeszcze tam wrócę,


0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.