czwartek, 30 sierpnia 2012

Indie 2012 - Tydzień 1. - part 1

Posty będą może nudne, szczegółowe, pamiętnikowe. Są one też dla mnie bym nie zapomniała niektórych rzeczy/wydarzeń/szczegółów przez ten czas co działo się w czasie mojego pobytu.


25-26.08.2012 
Wyruszyłam z Balic zostawiając za sobą szcześliwego i dumnego ojca i płaczącą matkę. Pierwsze zetknięcie z kulturą indyjską miałam w samolocie z Monachium do Delhi. Miejsce koło mnie zajmował Hindus w średnim wieku. Przed startem okazało się, że jest dużo wolnych miejsc, więc przeniósł się na siedzenie troszkę dalej "to give us both a bit of space''. W pewnym momencie zauważyłam, że usiadł w pozycji kwiatu lotosa i zaczął medytację. Zamknął oczy. Po chwili usłyszałam głośne oddechy. Pan oddychał nosowo, tak jak zalecają na zajęciach yogi:D Szczerze mówiąc, byłam zachwycowana widząc to. Potem pan zmienił pozycję rąk, dotykając jedną dłonią miejsca między brwiami, tam gdzie znajduje się czakram trzeciego oka.
Oczywiście już od początku chciałam spróbować 'tego co indyjskie', więc gdy stewardessa zapytala mnie czy chcę "western dish or indian dish" nie mogłam się oprzeć i wybrałam Indian dish. I wtedy napotkałam pierwszy problem. Jak mam to jeść ? Zdjęcie poniżej ukazuję to co otrzymałam. Z lewej od góry: gęste mleko z jakby włóknami, rodzynkami i migdałami. Śmietana, trochę kwaskowata, z ogórkiem. Sałata z cytryną. Ciepłe danie składało się z soczewicy, ryżu, sosu, szpinaku z serem i znów rodzynek! Do tego bułeczka, masło, sos tysiąca wysp i uwaga ! Piklowane mango ! Tak dziwnego smaku w życiu nie miałam w ustach. Indyjskie przyprawy są niemożliwe. Obserwując pasażerów obok mnie skonsumowałam danie mieszając wszystko z wszystkim. Słodkie z kwaśnym, z gorzkim i słonym. Wrażenie: pycha! Oby tak dalej.


Kolejny lot już z Delhi do Chandigarhu trwał z godzinkę. Nie czekałam długo na walizkę ani na osobę, która miała mnie odebrać. (Zadziwiające, bo percepcja czasu przez Hindusów jest totalnie inna. Tu istnieje 'time felxibility'). Gdy wyszłam poza część bagażową i stanęłam koło wyjścia zobaczyłam Hindusa w turbanie machającego do mnie. Był to Jaskirat, u którego miałam spędzić pierwszą noc. Świetnie mówi po angielsku, jest zabawny, słodki i uroczy. Zabrał mnie do swojego domu, w którym mieszka z mamą, która okazała się być bardzo towarzyską i gadatliwą osobą. Jaskirat zaproponował mi śniadanie. Były to placki, które rwie się, składa w 'łyżeczkę' i nią nabiera curry. Oczywiście wszystko je się rękoma. U niego też po raz pierwszy spróbowałam herbaty z mlekiem. GE-NIA-LNA ! Herbata sypka wsypywana do gotującej się wody. Potem dodaje się mleka, znów ma zabulgotać. Na koniec Jaskirat dodał zielony kardamon, który nadał herbacie cudowny smak. Muszę się nauczyć to robić, bo nie przeżyję bez tej niej w Polsce. 
Łazienka to było wyzwanie. Toaleta była, papier toaletowy też. Ale wanny czy porządnego prysznica brak. Kurki z wodą i wiadro. Gdy spytałam jak się mam umyć dostałam odpowiedź "just pour the water into the bucket and wash yourself". Ok, nie ma problemu, zimna woda była dla mnie tak cudowna, że wszystko mi pasowało. Okazało się też, że będę nocować na jednym łóżku z mamą Jaskirata. Na szczęście łóżko pokaźne, a jego mama nie kopała w nocy;)

27.08.2012
Zostałam obudzona szturchnięciem przez mamę Jaskirata ok. 7.20, ponieważ musiał on podrzucić mnie do Interns House przed rozpoczęciem swoich zajęć. Niestety wakacje się u nich skończyły. Na śniadanie zrobił mi tosty z herbatą <3
Gdy przybyłam do IH okazało się, że większość jeszcze śpi. Dom składa się z dużego pokoju głównego, w którym jest aneks kuchenny i wyjście na balkon. Do tego są jeszcze 3 pokoje i 2 łazienki. W jednym pokoju mieszkają teraz Qua z Wietnamu i Martin z Niemiec, w kolejnym Ilina z Rumunii. Ja mieszkam w ostatnim z Radwą (z Egiptu), którą poznałam już na facebook'u. Co prawda w tym pokoju są rzeczy jakiejś innej dziewczyny, ale jest ona teraz w Jaipur'ze, więc zajęłam jej miejsce. Nie będę kłamać, jest brudno. Łazienka to tragedia, tylko zimna woda, ale przynajmniej kurki prysznicowe. Jestem zadowolona, nie spodziewałam się niczego lepszego. Najważniejsze, że ludzie są spoko.



Pogoda piękna. Gorąco i słonecznie. Czasem pada, ale to nie przynosi poprawy. Tylko robi sie błoto na drogach. Prawda jest taka, że ledwo ruszysz się z klimatyzowanego miejsca i już się pocisz. Po kilku metrach leje się z Ciebie. A to widok z balkoniku w naszym pokoju.



Prawdą jest to co mówi się o krowach. Stoją sobie na poboczach, leżą na jakiejś trawce. A gdy wejdą na drogę, należy ustąpić im miejsca. Byłam świadkiem sytuacji, w której Hindus zatrzymał samochód koło takiej krowy, dał jej jedzenie i pojechał dalej.


Tego dnia odwiedziłam po raz pierwszy inny Intern House - Swastik Vihar. Swastyka przez większość ludzi kojarzona z nazizmem/faszyzmem jest tak naprawde symbolem boga i można ją spotkać w wielu miejscach. W Swastik poznałam nowych ludzi, których imiona już wypadły mi z głowy '-.-

28.08.2012
Dziś razem z Radwą miałyśmy spotkać się z naszym coachem Saurabh'em, żeby zakupić sim kartę z hinduskim numerem. Mieszkamy z dala od centrum Chandigarhu, praktycznie na obrzeżach, więc żebys się tam dostać należy wziąć tuk tuk albo busa. Wzięłyśmy tuk tuk, pytamy "Sector nine-teen, post office", facet kiwnał głową, no to spoko. Potargowałyśmy cenę i wsiadłyśmy. 


Jedziemy, facet kluczy, kluczy i widzimy, że ma problemy. Pyta innych o drogę. W końcu pokazuje poczte i staje. Ok, no to wysiadamy. Saurabh'a jeszcze nie ma. Idziemy po picie. Badam drink ! O tak, badam to po hindusku migdały a sam napój to mleko, cukier, płatki migdałów, kardamon i szafran. Niebo! W pewnej chwili zauważyłam, że na poczcie jest napis "Sector 9-C". No ładnie, próbujemy pytać ludzi jak dojść do 19, nie wszyscy wiedzą o co chodzi i pokazują na miejsce, w którym jesteśmy.  Hindusom należy mówić inaczej, nie 'nineteen' ale 'one nine'. W końcu dotarłyśmy na miejsce. Saurabh też przybył niedawno. Po zakupieniu karty i próbie zainstalowania jej w moim telefonie okazało się, że nie działa. Telefon obsługuje tylko karty gsm, a indyjska jest inna. 
Po załatwieniu sprawy postanowiłyśmy wracać. Najlepiej nie brać tuk tuka z ulicy, więc ruszyłyśmy na poszukiwanie 'tuk tuk station'. Przez długi czas szłyśmy za Sikhem w średnim wieku, który miał przypięta do spodni małą szabelkę. Czekając na przejście na drugą stronę pan zapytał nas gdzie idziemy i powiedział, żebyśmy szły z nim, bo lepiej wziąć busa a on idzie w tamtym kierunku. Ruszyłyśmy z nim, Radwa nie była przekonana, ale trudno. Przeszliśmy ładny kawałek i nic, lekki niepokój, ale idziemy. Dotarlismy na stacje i razem z panem wsiadlysmy do busa. Bylo ciasno i duszno. Dojechalismy na kolejną stacje. Wtedy pan powiedział, że już dalej z nami nie pojedzie, ale wskazal autobus, który powinien byc odpowiedni. Pytamy kierowce "patiala road ? swastik vihar ?', niezrozumienie w oczach. Hmm, dobra. Szukamy dalej. W końcu zaczepiłyśmy parę, która wygladała bardziej "nowocześnie'. Chłopak wskazał nam droge do tego samego autobusu, do którego zaprowadził nas wcześniej pan Sikh. Wytłumaczył wszystko kierowcy i poradził nam wsiąść na sam początek busa.


Południem wybraliśmy się do ZOO. Celem było zobaczenie tygrysów bengalskich. Niestety, albo sie ukryły albo w ogóle ich nie ma. Zobaczyliśmy za to niedzwiedzie, słonie i zebry. Wybraliśmy się również na safari. Yhym, wsiedliśmy do busika, wokoło pawie, rośliny, sucho. Ooo, lew. Leży sobie na ścieżce. Wszyscy za komórki, aparaty. Podjeżdzamy tuż koło niego, oj się zdenerwował. Zaczął skakać na busika pokazując kły. No to cała naprzód uciekamy, a lew za nami. Potem dał nam spokój. Pawie, dalej pawie. I wyjeżdzamy. Koniec. WTF ? Tylko jeden lew i pawie. Piękne safari, extra płatne. 



Wieczorem udaliśmy się znów do Swastik Vihar, żeby poznać ludzi, którzy wrócili właśnie z Jaipu'ru i Kaszmiru oraz skorzystać z ich dobrodziejstw - internetu. Na miejscu poznałyśmy ogromną ilość ludzi, nie jestem już w stanie przypomnieć sobie wszystkich imion, bo twarze pamiętam. Marius z Austrii, Basma z Egiptu, Maryna z Ukrainy, 2 dziewczyny z Indonesii i chyba z 5-6 chłopaków z Egiptu. Mamy już kilka planów na podróże, ale wszystki jest na razie chaotyczne jako, że każdy ma swoją, 'lepszą' wizję.
W domu mieszka z nami teraz jeszcze jedna dziewczyna, Lana z Egiptu. 

sobota, 25 sierpnia 2012

Indie 2012 - Wiza!

25.08.2012
Tak, tak! Udało się i mam moją cudowną wizę! Wizyta w ambasadzie była bardzo miła, spotkaliśmy Pana Hindusa, przywitaliśmy się i odebraliśmy wizę. Króciutka wizyta w Warszawie - bardzo owocna.
A tak wygląda małe, kolorowe cudeńko:


środa, 22 sierpnia 2012

Indie 2012 - Blisko.

22.08.2012
Już prawie wszystko gotowe. Dokumenty z AIESEC Chandigarh wymienione, plus dostałam krótkie informatory o mieście, Indiach i ogólnie ichniej kulturze. Ubezpieczenie wykupione, więc mogę łamać co chcę. Walizka odnaleziona w piwnicy i już kilkakrotnie przymiarkowo spakowana. Z każdym przepakowaniem wyrzucam z niej kolejne rzeczy. 

Dzięki pomocy znajomych znajomych, którzy byli/są w Indiach dowiedziałam się wielu przydatnych rzeczy, przede wszystkim tego, że ludzie, którzy nigdy nie byli w Indiach lub też byli na zorganizowanej wycieczce przesadzają. 
Główna rada jaką dostałam: wyluzuj się, nie oczekuj punktualności. Nie traktuj Indii jako kraju trzeciego świata, bo nim nie są. Po prostu podróżuj, poznawaj ludzi i baw się dobrze. (Plus oczywiście myj ręce i koniecznie wybierz się w Himalaje.)

Jedyną niezałatwioną sprawą jest moja wiza. Uprzejmy pan w ambasadzie powiedział, że nie pracowali, bo mieli wolne i nie wie ile to może jeszcze potrwać. W razie takich sytuacji dobrze mieć znajomości. Znajoma mojej macierzy ma męża Hindusa. Mieszkają razem w Niemczech. Mąż ma podobno znajomego w ambasadzie. Wyszło na to, że Pan mąż zadzwonił do Delhi, aby oni ponaglili naszą warszawską ambasadę. Podziałało. Mam przybyć w piątek po odbiór wizy. Okazało się, że w teraz czeka się na nią około miesiąca, gdyż sprawdzają każdego cholernie dokładnie. Czyli bez wspomagania czekałabym do minimum 3ego września. Najs. Także w piątek robię sobie skromną wycieczkę do Warszawy.

Przynajmniej mam już przewodnik (cudowny prezent na urodziny :*) oraz mapę.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Indie 2012 - Początek.

16.08.2012
W przyszłą sobotę 25tego sierpnia rozpocznę podróż do Indii. Z Katowic udam się do Krakowa (Balice). Tam będzie czekał mnie lot do Monachium, przesiadka, Delhi, przesiadka, Chandigarh. Miejscem docelowym jest dla mnie Patiala. Miasto, w którym będę przeprowadzać warsztaty dla uczniów. Jednak zamieszkam tam dopiero po tygodniu pobytu w Indiach, ponieważ w szkole nie ma zajęć w tym okresie. Zakwaterowanie w czasie tego tygodnia podobno będę miała zapewnione w Chandigarze. Głównym obszarem mych eksploracji będzie Punjab, rejon Indii północno-wschodnich graniczący z Pakistanem. Na pierwszy ogień zwiedzania pójdzie zapewne Delhi, potem Agra. To tam znajduje się Taj Mahal, który jest obowiązkowym punktem na liście każdego zwiedzającego (sooo mainstream!).

Co za mną ? Wstępne przyjęcie do projektu przez stronę indyjską, zakup biletów i aplikacja większości szczepionek. Mapa Indii po części przestudiowana. Kryzys, który dotknął mnie tydzień temu lekko zażegnany, gdyż otrzymałam dokumenty z polskiej strony (oj, się wyczekałam).
Oczywiście wyjadę tylko wtedy, gdy wszystko ogarnę. Niestety mam jeszcze sporo na głowie. Ciągle czekam na wizę. Czekam na dokumenty z Indii. Magisterka leży i czeka na mnie. Frustracja się gdzieś tam pałęta.

Mój ojciec: Niech bilet nie leży na wierzchu bo zginie.
Ja: Jak leży w jednym miejscu i nikt mi nie ruszy to nie zginie. 
Ojciec: Ale nie powinno się tak trzymać bo coś się z nim stanie. 

No jasne, we własnym domu nie mogę być niczego pewna. To co będzie w Indiach !

Z góry przepraszam za wszelkie błędy gramatyczne, stylistyczne i inne. Moja składnia wygląda czasem dość dziwnie.

Obsługiwane przez usługę Blogger.