środa, 10 października 2012

Indie 2012 - Wycieczka 6. - Delhi i Jaipur


28.09.2012
Z racji tego, że umówiłyśmy się, że w ten weekend znów zwiedzamy a do tego we wtorek wypadają urodziny Ghandiego i poniedziałek z wtorkiem są wolne to dyrektor łaskawie pozwolił nam wcześniej skończyć pracę i wrócić właśnie dopiero we wtorek. Zebrałyśmy się z tałałajstwem i wróciłyśmy do Swastik. Wyobraźcie sobie nasze zaskoczenie i frustrację gdy przyjechałyśmy a tam jednak nikogo nie zastałyśmy a nasze bagaże są zamknięte.Trudno, z tym co akurat miałyśmy ze sobą pojechałyśmy do Delhi spotkać się z Zayanem i jego znajomymi. Bus do Delhi jechał 'jedynie' 6 godzin. Po przyjeździe miałyśmy od razu udać się z chłopakami na imprezę, tzn. sru, zostawić rzeczy i lecimy na baunsy. Oczywiście kochany kierowca tuk tuka opóźnil nasze przybycie. Szukaliśmy miejsca z ponad pół godziny, kręcąc się praktycznie w kółko i słuchając zapewnień kierowcy, że oczywiście, wie gdzie jesteśmy i to jest już tuż za rogiem! Nasze zmagania obserwowały sobie pieski siedzące na dachach, tak dachach, samochodów.


Masakra. W końcu znależliśmy chlopaków, ktorzy na nas czekali. Przebrałyśmy się (przy czym Zayan wyraził 'drobną' dezaprobatę co do naszych strojów, jako że nie miałyśmy 'klubowych' ciuchów) i pojechaliśmy do klubu. Impreza była pre-party przed wielkim festiwalem elektronicznym/klubowym w Delhi - Sunburn, jego wersje/edycje odbywają się w Delhi, Bombaju oraz na Goa. Klub okazał się być bardzo fancy, cóż, nie moje klimaty. Dużo wystylizowanych osób, też wyjątkowo dużo cudzoziemców.
Zabawa: znajdź kawałek Puchałki na zdjęciu poniżej.


Pobaunsilyśmy z godzinę i Zayan zarządził powrót, ponieważ musimy wcześnie wstać i złapać busa do Jaipuru. I tak oto położyliśmy się około 3 czy też 4 nad ranem by wstać o 7. Warunki do spania jak zwykle nie powalały i dzielenie łóżka jednoosobowego z Zayanem nie należało do najbardziej komfortowych przeżyć.

29.09.2012
Póki wszyscy się ogarnęliśmy - Radwa, Zayan, Shinya oraz ja akurat zdążyliśmy na bus chwilkę po 10. Znów podróż w tych cudownych warunkach trwała ok. 6 godzin. Większość czasu spędziliśmy oczywiście na spaniu (na tyle ile się dało). Nasze śpiące królewny dawały radę.



Po przyjeździe mieliśmy drobne problemy z ogarnieniem się, myślałyśmy, że Zayan ma spisane hotele i wie gdzie mamy jechać. Jak można się spodziewać, gdy tylko pojawiliśmy się na ulicy, mając plecaki i pewnie sprawiając wrażenie lekko zagubionych zostaliśmy otoczeni przez kierowców tuk tuków oferujących 'pomoc'. Skumaliśmy się z jednym z nich - Sharwanem (nie jestem pewna pisowni), znalezliśmy hotel (so so) i umówiliśmy się z Sharwanem na jutro, by obwoził nas wszędzie i był naszym przewodnikiem. Po wzięciu prysznica i przebraniu się wyruszyliśmy w miasto, by zobaczyć co znajduje się w naszym pobliżu. Blisko nas był Crystal Mall, który już się zamykał i szału nie było. Wróciliśmy na jedzenie do restauracji hotelowej, mniam, mniam. Wieczorem, dopiero po zmroku okazało się, że w naszych pokojach są karaluchy, maluśkie co prawda, no ale no. Radwa zaczęła panikować i siedziała tylko na łóżku bojąc się zejść na podłogę. Musiałam więc zająć się biednymi insektami, skracając ich żywot. Niedobrze, będę musiała odkupić to co uczyniłam, nakarmić karmę. Późnym wieczorem znów wyszliśmy w poszukiwaniu melanżu. Zayan miał się tym zająć. Jak widać poniżej we had sooo much fun!


W końcu okazało się, że jedna z licznych znajomych Zayana jest w Jaipurze i jest jakaś impreza, głównie AIESECerów. Lepsze to niż nic. Miejscówka była bardzo fajna, klubo-restauracja na świeżym powietrzu, z leżakami, lożami i miejscem do tańczenia. Miło spędziliśmy czas, załapaliśmy się na tort z okazji pożegnania jakiejś dziewczyny i drinki w całkiem niezłej cenie. Bawiliśmy aż zmęczenie dało o sobie znać, a jutro mamy zwiedzać! Cały dzień! Zapakowaliśmy się do tuk tuka i umarliśmy w pokojach hotelowych.

30.09.2012
W końcu nadszedł pierwszy dzień intensywnego zwiedzania. Tyleee miejscówek na naszej liście (przynajmniej o to Zayan zadbał). Pierwszy na liście był City Palace. Przy kasie okazało się, że można kupić 'karnet' na główne atrakcje Jaipuru (prócz City Palace). Na liście są: Amber Palace, Albert Hall, Jantar Mantar, Nahatgarh i Hawamahal. Zwiedzić wszystkie miejsca!
Ale od początku! City Palace. I oczywiście pierwsze sklepiki z materiałami i zabawkami. Targowanie się i upuszczanie cen spowodowało, że kupiłam materiał na sari. Fuksjowo-żółty, jakościowo średni ale piękny! Tylko co ja z nim zrobię...






Kolejnym miejscem zwiedzania był Jantar Mantar - obserwatorium astronomiczne! Robi wrażenie, niemożliwe jest to jak oni tego używali, jak to wszystko ogarniali. Maksymalny respekt!




Musze dodać, że tego dnia upał był nieziemski a słońce cholernie dawało się we znaki. Dopiero zaczynaliśmy zwiedzać a już momentami chcieliśmy uciekać w cień i wypijać litry zimnej wody. Aleee nie ma lekko.
Oczywiście wszędzie zabierał nas nasz nowy ukochany kolega Shawran, żartując sobie z nas oraz z nami.
Następny stop - Hawamahal (Pałac Wiatrów)





I kolejną atrakcją był Amber Palace. Podróż tam zajęła nam troche więcej czasu. Do tej pory większość obiektów nie była aż tak daleko od centrum. Natomiast Amber Palace (zwany też fortem) była troszku dalej. Jednak w miłym towarzystwie szybko mija czas. Dodatkowo przekomarzanie się z Shawranem. Krzyczenie do Shinyi, żeby nie spał 'Japaaaaan, no sleep!'.
Dotarliśmy! Amber Fort okazał się być poteżny i piękny. Hmm, droga do niego i schodki również...




Tak, tak. Znów fame.


Jedną z atrakcji przy Amber Fort jest możliwość udania się na przejazdzkę na słoniach. Jednak moim wspołtowarzysze podrózy postanowili zostawić do na jutro a Shawran obiecał zabrać nas w inne miejscie, gdzie można się na coś takiego wybrać.
Niedaleko Amber Fort można było również podziwiać Jal Mahal (Water Palace), dosłownie pałac na wodzie!


Tyyyle zwiedzania! Ale to nie koniec! W międzyczasie Shawran zabrał nas do kilku sklepu swojego przyjaciela, który miał spodnie, materiały, poduszki i inne cudeńka. Miło było na powitanie dostać chai <3 Shawran wiedział, ze uwielbiam chai, wiec powiedział koledze, żeby zabrał mnie do kuchni i pokazał jak się to robi w wieeelkim garze. Ha, kolega pozwolił mi zrobić chai, instruując ile czego sypać, mieszać etc. Tak miło! Nie kupilyśmy za dużo i musieliśmy już uciekać.
Skoro jeszcze możemy powłóczyć nogami to trzeba zaliczyć jak najwięcej ciekawych miejsc. Dwie pozycje z karnetu zostawiliśmy na kolejny dzień, natomiast teraz mieliśmy zapuścić się w tereny z malutkimi świątyniami, ponad miastem. Na pierwszy rzut poszła Surya Mandir (Świątynia Słońca), droga do niej była długa i pokrętna oraz strzeżona przez duże stada małp, niektóre zachowywały sie dość specyficznie, Zayan obawial się, że mogą być agresywne. Na szczęście nikt nie ucierpiał a my dotarliśmy do świątyni.




Z tego miejsca widok na miasto zapierał dech w piersiach.



Po tej wyprawie byliśmy juz naprawde padnięci. Shawran zabrał nas z powrotem do hotelu. Odpoczęliśmy trochę i wykąpaliśmy się (znów akcja 'zabij karaluchy'). Wieczorem wybraliśmy się na poszukiwanie jedzenia znaleźliśmy niezłe miejsce, panowie rzucili się na kurczaki a Radwa i ja oczywiście na paneer. Spacerując sobie po kolacji natknęliśmy sie na chłopaka, który chciał nas poznać, pogadać. Zaczął mówić, ze bardzo chce porozmawiać z obcokrajowacami, bo jest bardzo otwarty i tolerancyjny i inne takie. Muszę przyznać, ze był troche podejrzany. Mówił, że czyta ludziom w oczach/sercach czy coś takiego. Spojrzał mi w oczy i zaczął mi mówić o tym, że lubię jogę, interesuje sie ajurwedą, czakrami, jedzeniem weganskich i inne takie rzeczy. Próbowałam nie dać nic po sobie poznać ale trafiał idealnie (choć mógłby być to chwyt na turystów). Na szczęście udało się nam go spławić i już spokojnie wróciliśmy do hotelu. W końcu trzeba było regenerowac siły na kolejny intensywny dzień.


01.10.2012
Nadszedł dzień ostatecznego zwiedzanie i shoppingu, gdyż wcześniej nie było na to czasu. Dzień zaczęliśmy od spokojnego śniadania na tarasie w hotelu. Pojawił się Shawran i pojechaliśmy zwiedzać dalej.
Pierwsza miejscówka tego dnia to Albert Hall.




Kolejnym obiektem był Fort Nahargarh, równiez tak jak Amber Fort oddalony od centrum. I znów piękne widoki. Ooo, Indie.







Z tego miejsca Shawran zabrał nas do miejsca, w którym można udać sie na wycieczki na słoniach. Znaleźliśmy się na jakimś zadupiu. Miejsce gdzie były słonie to betonowy kwadrat, w środku były krzesełka i nawet łóżeczko dziecięce. Ze względów etycznych odmówiłam jazdy na słoniach choć moi koledzy zapewniali mnie, że nie pozwolą uderzyc słonia podczas jazdy. Mhm, to nie o to chodzi. Więc wyruszyli na spacer a ja zostałam razem z Shawranem, słonikami i rodziną, która się nimi zajmuje.







Przejażdżka nie zajęła im długo i mogliśmy ewakuować się do centrum na oczekiwany shopping. Reszta dziewczyn ze Swastik zachwalała Jaipur jako świetne miejsce na zakupy. Hmm, być może ale chyba nie trafiłyśmy na odpowiedni czas. Razem z Radwą byłyśmy nieźle rozczarowane. Jakość taka sobie, nic powalającego. I wokół 'Come, come, look no price, look is for free!'.
W końcu poszliśmy jeść, Shawran zabrał nas do swojego kolejnego kolegi. Był to nasz ostatni posiłek w Jaipurze. Po kolacji razem z Radwą miałyśmy wracać już do Chandigarhu.
Bardzo miło spędziliśmy te ostatnie godziny razem, objadając się pysznościami.


Niestety nadeszła godzina zbierania się, Shawran zabrał nas do hotelu po rzeczy i odstawił na dworzec autobusowy. Pożegnałyśmy się z chłopakami i Shawranem ocierając łezkę. Autobus a raczej towarzystwo w środku to była totalna masakra. Dookoła samo kaszlenie, smarkanie i kichanie. Nie pozostało nam nic innego jak owinąć szczelnie buzie i postarać się przetrwać podróż. I po 14h podróży znów byłyśmy w Punjabie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.